czwartek, 5 czerwca 2014

Mini-motywatornia

Każdy z nas żyje. Jeden lepiej, drugi gorzej. Każdy na swój sposób. Różnimy się od siebie pod wszelkimi względami, ale łączy nas jedno: każdy z nas przeżywa porażki, tragedie, smutki. Kto z nas lubi pożegnania? Kto potrafi cieszyć się ze straty czegoś, co było dla niego ważne? Na pewno wielokrotnie chciałeś się poddać. Nie widziałeś sensu w dalszym egzystowaniu na tym podłym świecie, który na domiar złego, kompletnie wypadł ci z rąk. Zawierzyłeś komuś swoje szczęście, a on zwyczajnie wyrzucił je do kosza. Dałeś komuś pistolet i pozwoliłeś, aby wymierzył w Twoje serce, z nadzieją, że nigdy nie pociągnie za spust... Nadzieja matką... Itd. Ile razy o coś walczyłeś, "stawałeś na głowie", żeby coś osiągnąć, robiłeś wszystko żeby dojść do celu, a kiedy byłeś na ostatniej prostej wielki głaz wytoczył się na twoją ścieżkę i odebrał wszelkie nadzieje na sukces?
Było ciężko. Najgorsze były poranki, kiedy po bezsennej nocy, trzeba było wstać, założyć maskę bohatera, przybrać uśmiech na twarz i lecieć przed siebie, jak gdyby nigdy nic. Bo przecież nic się nie stało, co to dla mnie.
Bo przecież życie jest piękne.
Jest. Właśnie takie, pełne niedoskonałości, to, które rzuca nam pod nogi przeszkody, nie do pokonania. Trzeba "tylko" przetrwać. Czas naprawdę leczy rany. NAPRAWDĘ. I uwierz mi, że kiedyś zrozumiesz, dlaczego wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Kiedyś będziesz mądrzejszy o to wszystko, co zdarzyło się dziś.
"Trzeba być twardym żeby tu przeżyć."
I trzeba ufać, że tak naprawdę ma być. Jutro będziesz lepszą wersją dzisiejszego siebie. Ale nie wolno ci liczyć na jutro. Zacznij doceniać to, co masz już dziś.
Jeżeli ty nie dasz rady, to kto ma to zrobić? Szkoda marnować czas, na zamartwianie się nad sprawami, na które zwyczajnie nie mamy wpływu.
Każdego dnia dawaj z siebie wszystko, bądź najlepszą wersją samego siebie, kochaj, uśmiechaj się, szanuj innych i doceniaj to co masz. A dobry los w końcu sam się do ciebie uśmiechnie, a swoje szczęście, odnajdziesz w tym, co masz już teraz, a nie w tym, czego być może nigdy nie otrzymasz.
Zaufaj mi i swojemu losowi.
Zobaczysz,
wszystko się jakoś ułoży.

:* trzymaj się, jestem z tobą, gdziekolwiek teraz się znajdujesz.
wysyłam w kosmos dobrą energię i mam nadzieję, że właśnie do ciebie dotarła.
WIELKI UŚMIECH
na dobranoc i dzień dobry.
I KAŻDĄ INNĄ PORĘ DNIA.
mała motywatornia
ode mnie dla Ciebie
i od Ciebie - dla mnie.
K.
<3
***
"Żyję, aby walczyć jeszcze jeden dzień."
~Stephen King

PS Warto :) <3

piątek, 7 marca 2014

Zaczynam żyć

        "Każdy czasami śni o tym, że spada w dół. Jego ciało staje się bezwładne, nie czuje nóg, nie może wykonać żadnego gestu. Leci w nieokreśloną przestrzeń, pochłania go ciemna otchłań i nie chce wypuścić ze swoich ramion. Każdy czasami o tym śni. Zazwyczaj towarzyszy temu uczucie strachu, nieopisany wewnętrzny ból, który sprawia, że masz ochotę krzyczeć. Tymczasem twój głos rozbija się na drobne cząsteczki i ginie pośród tysiąca innych dźwięków, wbijających się w całą rzeczywistość niczym drobinki potłuczonego szkła. Nikt cię nie słyszy. Czujesz się tak jakbyś przed chwilą wsadził głowę pod wodę, a odgłos, który z siebie wydajesz zostaje stłumiony przez to, co cię otacza. Nikniesz. Wokół ciebie nie ma nikogo. Jesteś w miejscu, w którym nie masz za co chwycić, żeby zatrzymać się, spowolnić tempo wydarzeń, zostać na chwilę tam, gdzie się znajdujesz. Ty po prostu spadasz. Po pewnym czasie przestajesz odczuwać lęk. Przyzwyczajasz się do tego. Kiedy po raz kolejny śni ci się to samo, nie budzisz się z przerażeniem, ale zaczynasz dostrzegać zalety takiego stanu rzeczy. Delektujesz się tym, co przeżywasz. Lecisz, unosisz się. Jak mogłeś wcześniej tego nie zauważyć? Owszem - kierujesz się w dół. Ale co będzie jeżeli spojrzysz na to z innej perspektywy? Może tak naprawdę cały czas biegłeś do góry? Może wszystko zależy od twojego punktu widzenia?

        Każdy czasami śni o tym, że leci. Może zapanować nad swoim ciałem, każdy gest wykonuje ze spokojem i dużą dokładnością. Czuje wszystko, co go otacza. Jest panem swojego losu. Nie zawsze widzi to, co chciałby oglądać. Mimo tego, że znajduje się w miejscach, które przyciągały go od zawsze swoją tajemniczością, teraz odkrywa, że nie do końca rzeczywistość jest zgodna z jego wyobraźnią. Musi się z tym pogodzić. Ma dwa wyjścia: albo będzie nieszczęśliwy, że nie jest tak jak w jego marzeniach albo zadowoli się tym, że sny bywają tak nieprzewidywalne. Wybierając drugą opcję, frunie dalej, patrzy tylko przed siebie, cieszy się, dostrzega rzeczy, których nie zobaczyłby nigdy, gdyby skupił się na zawodzie, którego przed chwilą doświadczył. Słońce ogrzewa jego twarz, a potem nagle pojawia się deszcz. Orzeźwiający, przyjemny deszcz, który znowu wskazuje na zmienność natury. Nagle przed sobą widzi tęczę. Wspaniałą, niepowtarzalną. Ulotną, jak wszystko co piękne. Przez chwilę zastanawia się, czy to nie tylko iluzja. Doskonałość, która go otacza, wydaje mu się na tyle niewyobrażalna, że nagle budzi się i uświadamia sobie, że to był tylko sen.

        Każdy z nas żyje. Codziennie, każdego dnia. Dziś. Wczoraj i jutro - to tylko twoje wyobrażenie. To co wczoraj, nie ma żadnego znaczenia, to już nie powróci, nie zapisze swojej historii na nowo. Pozostanie tylko w twojej pamięci, która z czasem splecie się z wyobraźnią na tyle mocno, że ciężko będzie obie panie od siebie odróżnić. Wczoraj jest tylko twoją imaginacją. Nic nie znaczącą iluzją.

Jutro jest największą zagadką. Jaką masz pewność, że nadejdzie jakieś jutro?
Dziś to czas, pod którym możesz się podpisać. Dziś to twoja teraźniejszość. Ale od dziś zaczyna się także twoja przyszłość. Jeżeli zmarnujesz ten dzień, nie dostaniesz drugiej szansy na wykorzystanie straconego czasu.

Każdy czasami sobie to uświadamia. Mówi sobie: "raz się żyje!", po to żeby za dwie minuty o tym zapomnieć. Bo co będzie jeśli nadejdzie jakieś jutro? Żyjemy w czasach, w których zapominamy o tym, że żyjemy. Wyznaczamy sobie cel i do niego biegniemy, ślepo zapatrzeni w to, co przyniesie nam los. Żyjemy tak jak śnimy. W strachu. Jeżeli nawet przydarzy nam się coś dobrego, wydaje nam się, że na to nie zasługujemy. Zapominamy, że mamy prawo do szczęścia. Czujemy się źle z tym, że uśmiechamy się, kiedy inni są smutni. Myślimy, że też tak powinniśmy. Przejmujemy odpowiedzialność za zło tego świata, podczas gdy ci, którzy je tu sprowadzają, żyją sobie spokojnie i nie przejmują się takimi małymi nietaktami.
Też tak kiedyś żyłam. W strachu przed jutrem, tęsknotą za wczoraj, bez zauważenia dzisiaj. Nie potrafiłam zatrzymać się w miejscu, stanąć i pomyśleć: "Boże, jest pięknie! Dziękuję." Nie czułam wdzięczności. Tylko żałowałam, pytałam dlaczego jest tak strasznie, podczas gdy, do cholery jasnej, było naprawdę cudownie. Szkoda, że musiałam znaleźć się w tym miejscu żeby to zrozumieć. Ale teraz już nie będę żałować. Zostało mi kilka dni na poukładanie wszystkiego, co za sobą zostawiłam. Na zmianę snów, w których spadam, na sny o lataniu. Na zapisanie wszystkich niewypowiedzianych myśli, tak jakby pojawiły się w mojej głowie po raz pierwszy. Na podziękowanie za to, że żyję. Bo dopiero dziś zaczynam naprawdę żyć."

***

Kolejny fragmencik czegoś.
Ostatnio moje wspomnienia i życie składają się z fragmentów, niepoukładanych części, które tworzą jeden wielki chaos - we mnie i na zewnątrz. Mam nadzieję, że kiedyś się poukładają i dobrze na tym wyjdę ;) Tak samo moja twórczość. Głęboko wierzę w to, że pewnego pięknego dnia poskładam wszystko w jedną całość i Do góry nogami świat zacznie istnieć naprawdę i być dostępny dla każdego. Chociaż taka kameralność i intymność, która mu towarzyszy potrafi być bardzo pociągająca.

PS Postaram się, żeby było mnie więcej tu. Tu - nie na facebook'u czy tumblrze, ale własnie tu - gdzie na głowie świat ma swoje miejsce :)

Miłego piąteczku, weekendu i życia Wam życzę :*

+ zapraszam tu gdzie trochę mnie więcej :)

Jeżeli macie jakieś fajne miejsca w internecie, które mogą zainspirować, lub sami tworzycie coś ciekawego, to piszcie do mnie i dzielcie się sobą! Czekam na Was <3

K.

czwartek, 30 stycznia 2014

Z rodziną najlepiej na zdjęciu?

Dobry wieczór/Dzień dobry
piszę do Ciebie ja. W końcu! Bardzobardzobardzo zaniedbuje ostatnio mojego bloga, wiem, próbuję odrobinkę nadrabiać facebookiem, podrzucać inspiracje zdjęciowe i słowne i od czasu do czasu wrzucać fragmenty moich większych tekstów. Staram się, ale cóż, nie zawsze wszystko wychodzi, zwłaszcza kiedy za oknem taka Syberia, że wystawione na sekundę palce odpadają przez wszechogarniający mróz, a łóżko takie cieplutkie i zachęcające ze wszystkich sił, aby z niego nie wychodzić... Oczywiście nie muszę wychodzić, żeby pisać, ale jak już się tak rozłożę, to przysiada się do mnie mój wspaniały przyjaciel o imieniu Leń, a wtedy, najmocniej Cię przepraszam, wszystko schodzi na drugi plan.
Dobra, dość tych usprawiedliwień! Nie pisałam, co jest sprawą oczywistą, ale w końcu palec Boży mnie dotknął (albo Diabeł podkusił) i jestem.
Wszystko przez ten chaos, znowu się wkradł w moje słowa nicpoń jeden, który jest przy mnie i we mnie i dookoła mnie non stop i nijak nie jestem w stanie się go pozbyć. Nie to żebym próbowała, bo całkiem dobrze nam się razem żyje, tylko czasami wchodzimy sobie w drogę i psujemy wzajemne plany. A właściwie raczej on mnie, czyli chyba jednak uczucie platoniczne nas łączy - ja go kocham i nie likwiduję, a on powoli mnie niszczy, udając, że dba o mnie, najlepiej jak umie. Toksyczna relacja.
Do sedna!
Temat, który dziś o dziwo mam, co jest równie rzadkie, jak porządek w moim światku, o ile w ogóle do niego dziś dojdę (tematu, nie porządku) to rodzina.
Temat mi bliski, ale szczerze mówiąc - niesamowicie mnie przeraża. Nie wiem czy to kwestia charakteru, czy może mój znak zodiaku (jakże rodzinny rak) daje o sobie znać, ale rodzina jest dla mnie pewnym rodzajem piętna, które od jakiegoś czasu (może od zawsze) odciska mi się na sercu. Zagadnienie kruche jak lód i muszę umiejętnie po nim stąpać, zwłaszcza że nigdy nie wiadomo, kto zechce te kilka słów odczytać. Otóż od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie taka kwestia... Dlaczego w rodzinie (grupie osób, które powinny być sobie najbliższe i wspierać się choćby nie wiem co) żyje się tak ciężko i mam wrażenie o wiele częściej można doszukiwać się wszechobecnego potępienia i zawodu, że jednak poszedłeś nie tą drogą, którą całe rzesze ludzi o takim samym nazwisku ci polecały, niż prawdziwego ciepła, miłości, otuchy? Nie, nie mam na myśli tego, że jest mi źle w mojej rodzinie, albo że coś jest z nami nie tak - absolutnie kocham ich wszystkich i mam nadzieję vice versa, ale zauważyłam sama po sobie, że dużo ciężej jest mi okazywać pozytywne uczucia osobom, które są mi teoretycznie najbliższe, niż np. obcym ludziom. Łatwiej jest mi spojrzeć w oczy obcego człowieka i uśmiechnąć się od ucha do ucha, żeby poprawić mu humor i zapalić w nim iskierkę nadziei na piękny dzień, niż przytulić się do bliskich osób i powiedzieć im, że ich kocham. Bo przecież oni i tak o tym wiedzą...
Moje obserwacje oczywiście nie koncentrują się tylko na mnie, bo wtedy do żadnych logicznych wniosków bym dojść nie mogła, bo ja i uczucia, a zwłaszcza ich okazywanie - no cóż, od jakiegoś czasu nie jest nam po drodze. Słyszę różne historie od wielu osób, widzę, jak zachowują się przy swojej rodzinie, czytam, oglądam filmy... i nie rozumiem. Ten problem pokutuje we mnie już od jakiegoś czasu, tak jak wspomniałam wcześniej, a doskwiera mi, odkąd pojawiło się cierpienie, które zmieniło chyba nie tylko mnie, ale nas wszystkich. I podzieliło bardzo. Albo po prostu zdjęło klapki z oczu i pozwoliło dostrzec coś, na co przymykaliśmy oko od zawsze. Na to jak bardzo się różnimy i że pewnych kwestii, zwłaszcza światopoglądowych czy emocjonalnych, po prostu nie da się pogodzić. Dzielą nas doświadczenia, wiek, przemyślenia, poglądy... dosłownie wszystko. A łączy? Teoretycznie: nazwisko, krew, miejsce pochodzenia, przodkowie. Tyle. Żyjemy ze sobą tyle lat, a potem dzielimy się, ot tak po prostu, zamiast faktycznie podzielić się, ale wiedzą i wewnętrznym ciepłem. Dobrym gestem, pocieszeniem, miłością.
Kiedyś, kiedy byłam młodsza, rodzina była dla mnie drogowskazem, ostoją, dawała poczucie bezpieczeństwa. Nie dostrzegałam tych wszystkich niedomówień, braku ufności, krytyki wszechobecnej, żalu o wszystko, co w życiu nam nie wyszło.
Przejdę do czegoś, od czego chyba powinnam zacząć, bo jednak ten film, stał się główną inspiracją. "Sierpień w hrabstwie Osage". Nie polecam ani nie odradzam. Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć, to śmiało, ale absolutnie nikomu nie powiem, że musi koniecznie. (Co innego "Wilk z Wall Street" ale to na marginesie... :3). Mnie ten film potwornie zmęczył i wprowadził do mojego ośrodka nerwowego jeszcze większy chaos ,niż panuje tam na co dzień. Wytargał mnie za emocje bardzo. Wziął mnie z zaskoczenia, bo zupełnie nie tego się spodziewałam, a to chyba było jeszcze gorsze. Ujrzałam wizję rodziny, przerysowaną do granic możliwości, która przeraziła mnie kompletnie. I utwierdziła w swojej prawdziwości. Wszystko co najgorsze w relacjach pomiędzy najbliższymi zostało tam pokazane, wrzucone do jednego wora, wymieszane i wyniesione na stół podczas stypy po najstarszym członku rodziny. Koszmar czy codzienność?
Cóż, z rodziną najlepiej na zdjęciu. Morał z tego filmu jest jeden (albo dwa jak mnie fantazja poniesie) - jeśli jesteś zgorzkniały, wypaczony z wyższych uczuć i uważasz, że wszystko wiesz najlepiej (a wychodzi na to, że każdy z nas taki jest), to rodzina (najbliżsi), zostawią cię samego i będziesz zdychać w cierpieniach i mrokach własnej samotni; no, chyba że zaopiekuje się tobą ktoś obcy (daleki), a na to są szanse - znikome, ale jednak. (Drugiego morału nie będzie, bo skondensowałam myśli).
No okej, niby racja, sami jesteśmy odpowiedzialni za to, kto w naszym życiu przy nas zostaje. Ale z drugiej strony... Każdy z nas czasami się gubi, zaczyna trącić grubiaństwem, samouwielbieniem i oschłością. Spada na dno. I co? Zostaje sam? Tak od razu? A od czego jest ta RODZINA? Po co nam są ci NAJBLIŻSI? Po co my jesteśmy naszym krewnym? Żeby ich podnieść z tej podłogi, dać w twarz na orzeźwienie i pomóc rozwinąć skrzydła. Tak właśnie jest!
(Proszę mi tylko nie zarzucać, że nie zrozumiałam filmu, bo oczywiście wiem, że tam batalia o uwagę reszty familii była długa i skomplikowana, ale na potrzeby tego postu i moich przemyśleń musiałam tę ideologię nieco uprościć).
I w tym momencie dochodzę do wniosku, że kiedy byłam młodsza, to faktycznie nie dostrzegałam tych wszystkich wad systemowych układu, jakim jest rodzina. W ogóle rzadko kiedy dostrzegałam jakieś wady. Teraz jest inaczej. Widzę je na każdym kroku i codziennie toczę batalie sama ze sobą, żeby jednak odnajdywać te pozytywy wszystkiego. Ale jedno się nie zmieniło. Rodzina zawsze pozostanie dla mnie ostoją, drogowskazem (nie popełniaj tych błędów co oni!!!) i daje poczucie bezpieczeństwa. Pomimo tego, że wywołuje NON STOP miliony negatywnych odczuć i wrażeń, to jest jedyna i niepowtarzalna i nie zamieniłabym jej na żadną inną. Jest moja. Równie pokręcona i nie do ogarnięcia jak ja sama. I podejrzewam, że każdy, kto napotyka problemy w tej sferze życia i ma ochotę uciec od tych bliskich jak najdalej i najchętniej już nigdy nie wracać, absolutnie nigdy nie chciałby ich stracić, żeby przekonać się, jak to jest.
Bo łączy nas coś więcej niż nazwisko czy więzy krwi. Łączy nas miłość, wspomnienia, wspólne wzruszenia, szczęście i łzy. Jesteśmy rodziną.
***
Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: i zwyczaje, i święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu.
Antoine de Saint-Exupéry
***
***
'Cause they say home is where your heart is set in stone
Is where you go when you’re alone
Is where you go to rest your bones
It’s not just where you lay your head
It's not just where you make your bed
As long as we’re together, doesn't matter where we go
***

K.



poniedziałek, 16 grudnia 2013

"...mimo tego, że miłość to tylko nasze wyobrażenie."

        Nie zadawaj zbędnych pytań, po prostu przytul. Pokaż, że jesteś, choćby nie wiem co. Zwłaszcza teraz, kiedy leżę pod kołdrą łez i przykrywam się nią od stóp do głów, odkryj mnie, obejmij swoim silnym ramieniem i szepnij do ucha, że kochasz. Tak, wiem, że to proste. Wręcz banalne i oklepane. Ale to jedyne czego potrzebuje. Tej cholernej pewności, że kiedy cały świat wali mi się na głowę, a rzeczywistość przewraca do góry nogami, to ty stoisz przy mnie jak Anioł Stróż i pilnujesz, żebym nigdy nie zapomniała o tym, jaką jestem szczęściarą. Świadomości, że nie jestem sama. Bo to najgorszy rodzaj samotności, kiedy grunt osuwa ci się spod nóg, a ty nie masz obok siebie osoby, która wyciągnie cię z największej przepaści, albo spadnie z tobą w dół, tylko po to, żeby być razem.
       Dziwisz się, że ci to mówię? Wiem... Wiem, wiem, że to do mnie nie pasuje. Bo jestem twarda. Jestem skałą. Jestem tym typem laski, która wie czego chce, twardo stąpa po ziemi i ostatni przymiotnik, jaki byś do niej dopasował to "romantyczna". Ale ja nie opowiadam ci bajki. Nie tworzę wymarzonego scenariusza. Już od dawna nie wierzę we wróżki, księżniczki uwięzione na wysokiej wieży czy rycerzy na białych rumakach. To, o czym mówię, to po prostu życie. We dwoje. Takie, jakie powinno być dla każdego. To nie jest łatwa droga. Wręcz cholernie trudna, patrząc na naszą zawiłą historię i wybuchy największych wojen, o najmniejsze pierdoły, w których nikt poza nami nie widzi problemu. Ale przynajmniej wynosi cię ponad morze smutku, kiedy wieczorem nie masz się do kogo przytulić. Przynajmniej ratuje cię od dziwnej myśli, że na kogoś nie zasługujesz, bo nie jesteś wystarczająco dobry. Takie życie to jeden ze sposobów na szczęście.
        Twierdzisz, że to miłość? Być może... Nie wiem, co to takiego. Nie wierzę w nią. Przywiązanie, zauroczenie, pożądanie - tak. Miłość - nie. Oczywiście myślę o tej partnerskiej, bo wszelkie inne odmiany nawet zdarza mi się odczuwać.

Jejku, nie patrz tak na mnie. Może źle to ujęłam. Widzisz, to tak jak z magią. Wiem, że jako taka nie istnieje. Tak myślę. Ale staram się ją dostrzegać w gestach, myślach, sytuacjach, miejscach... Ludziach. Magia jest dla mnie jak miłość. A być może miłość jest dla mnie magią. Czasami można ją dostrzec. Czasami można nawet poczuć. A potem, tak łatwo się uzależnić. To tak jak pierwszy papieros, filiżanka kawy czy pocałunek. Krzywisz się, dławisz, nie smakuje ci to, czego kosztujesz. A w jednej chwili jesteś w stanie uświadomić sobie, że nie potrafisz bez tego żyć.
Momenty. Chwile. Wspomnienia.
Kiedy poznaję kogoś, kto umie sprawić, że choć jedna chwila staje się magiczna, już wiem, że z tą osobą połączy mnie coś prawdziwego. Tak jak nasze pierwsze spotkanie w parku... Na początku tylko niewinne spojrzenie, myśl w głowie "hm, może być", a potem brak możliwości powrotu. Wtedy już było dla mnie jasne, że ta historia nie skończy się tego dnia. Następnego. Ani nigdy. Nawet teraz, kiedy powoli znikam, oboje wiemy, że to życie, które narodziło się pomiędzy nami, będzie trwało na zawsze. Unosiło się ponad wszystkim tym, co kiedyś było naszą codziennością.
Niestety magia bywa ulotna. Tak jak marzenie, imaginacja, iluzja.
Mówię ci to wszystko, a właściwie piszę, chociaż jesteś obok mnie, tak blisko. Czubkami palców dotykasz mojej dłoni i uśmiechasz się przez sen na myśl, że taki piękny los przytrafił się właśnie nam. Zagubionym, gdzieś w świecie do góry nogami.
Bądź. I trwajmy tak w nieskończoność, póki możemy. Dobrze jest kogoś kochać tak bardzo, jak ja kocham ciebie. Mimo tego, że miłość to tylko nasze wyobrażenie.

PS "(...) przeraził się, że zrobi lub powie coś, co na zawsze odmieni ich życie. Bardziej niż czegokolwiek pragnął teraz zatrzymać bieg czasu. Osadzić w miejscu ich świat."
Gdybym kiedykolwiek umiała pisać tak pięknie jak Kim Edwards, napisałabym właśnie to.


***

To, co powyżej, to fragment czegoś większego, co powoli wyłania się spod moich palców. Na dobry początek, na zachętę. Do poduszki lub do porannej kawy.

K.


środa, 2 października 2013

Jesienna melancholia.

        Przyszedł czas na jesień. Smutną, ponurą, zimną. Jak co roku moja odporność zarówno fizyczna jak i psychiczna chyli się ku zupełnemu zniszczeniu w okresie "przed-zimowym".  Bo przecież nie nazwę go okresem "po-letnim". Lato wróci dopiero za jakieś milion lat, taak takie mam właśnie poczucie.
Zeszłoroczna jesień była inna, lepsza, godna przeżycia. Miałam jakąś motywację, chęć do wszystkiego (faktem jest, że czasem znikomą ale jednak bywała). A teraz wszystko jest na "nie". Dlaczego? Bo jesień. Mój wróg no.1. Czemu w zeszłym roku było inaczej? Bo miałam do kogo i o kim pisać i wcale nie były to smuty, smęty w różnych odcieniach szarości. Były to pełne naiwności teksty, które naprawdę napawały mnie nadzieją. Sama się nakręcałam, bo miałam przeżyć coś nowego, jedynego, pierwszego, wspaniałego. Gdyby na jesieni się skończyło (Boże chroń, nawet jeden swój wiersz uraczyłam w tytule słowem "jesieni" co udowadnia jak bardzo byłam zamroczona. Okropne słowo, fuj!) to wszystko byłoby w porządku. Niestety ten "cudowny" (o jakże często odbiegający od cudowności) stan towarzyszył mi przez cały rok. Niestety, bo uważam ten czas za zmarnowany. Może jednak stety bo coś się działo, bywało pięknie i wyjątkowo. To była "nasza jesień", która trwała i trwała, a końca ani widu ani słychu. Chociaż od początku był wyznaczony, gdyby jednak nie poszło tak jak miało. No i nastąpił. Kolejny wiersz napisany. Ostatni. Tak, to był ostatni wiersz, o Tym, dla Tej Osoby. W sumie ostatni w ogóle. Niesamowite. Spotykasz na drodze kogoś, kto jest w stanie być dla ciebie tak ogromną inspiracją, że kiedy jej brak - nie masz o czym pisać. Nie znałam Go, a mimo to myślałam, że wiem o nim wszystko. Jednak nie wiedziałam nic.







Kiedy już mogłam się dowiedzieć, chyba zwyczajnie mi się odechciało.  Poczułam się oszukana. Bo ja miałam plan, dokładny, szczegółowy, cały wykres reakcji i dalszych losów wykreślony w głowie. Nie mogło być inaczej. A jednak jak zawsze było kompletnie inaczej. I mimo tego, że wyszło nie tak... Mogłabym to wszystko powtórzyć. Mimo wszystko.

        Życie sprawia najróżniejsze niespodzianki. Tak, wszyscy o tym wiemy, ja również. Ale co tam - lubię niespodzianki! Lubiłam chyba. Kiedy z Twojego życia odchodzi bardzo Bliska ci Osoba, masz wrażenie, że sufit zwala ci się na głowę. Nie ma jej teraz - ok, nie widywaliśmy się codziennie. Nie będzie jej już nigdy - jak to nigdy? "Nigdy" jest tak bardzo ostatecznym terminem, że napawa przerażeniem. Kiedy słyszysz słowo "śmierć" - co przychodzi ci do głowy? Pustka, koniec, nic, ból, cierpienie, raj, drugie życie? Strach. Strach jest wszechobecnym uczuciem, które towarzyszy śmierci. Nie tyle mówię o osobie, która umiera, bo o ile nie spodziewa się swojego końca, to chyba nawet nie zdąży się przestraszyć, a już znajduje się po drugiej stronie. Mam na myśli osoby, które zostają tu na ziemi. Boją się. Tylko czego? Swojego życia po stracie tej osoby, czy tego co z tą osobą dalej się dzieje? Moja mama zapytała mnie: "Myślisz, że tam coś jest?" "Nie wiem." - odpowiedziałam poirytowana, bo skąd mogę wiedzieć? Po co zadaje się takie pytania osobie, która nie zgłębiała nigdy tematu śmierci ani pod względem duchowym ani naukowym, bo "będzie co ma być". "Wiem, że nie wiesz, ale jak myślisz?" "Moim zdaniem jest."
       Te pytania padły po śmierci mojego Dziadziusia, najwspanialszej osoby jaką znałam. Która nigdy na nic nie narzekała, żyła według swoich zasad i nie przejmowała się tym co mówią inni, która była dla każdego z nas zawsze kiedy tylko tego potrzebowaliśmy. Moja odpowiedź nie była ani stwierdzeniem naukowym, ani emocjonalnym wyrazem nadziei. Powiedziałam tak dlatego, że naprawdę tak myślę. Z Dziadziusiem widuję się prawie w każdym śnie. Wiem, że jest przy mnie cały czas. Nie boję się, bo niczego nie straciłam. Dopóki będę czuła Jego obecność, nie będę musiała obawiać się niczego. Mam swojego Osobistego Anioła Stróża i mocno w to wierzę. Mimo tego, że w prawie nic już nie wierzę.
       Kiedy tak patrzę wstecz - rok temu wszystko było inne. Kompletnie inne. Otaczałam się innymi osobami, miałam inne ambicje, priorytety. Marzenia wciąż pozostają te same. Oprócz jednego, które zeszło kompletnie na drugi plan. Bo skoro nie masz na coś wpływu - zwyczajnie odpuść. Prosta recepta na szczęście. No właśnie. Mam tych recept sporo, ale jakoś ostatnio szczęście wymyka mi się tylnym wyjściem. To z jednej strony zupełnie zrozumiałe, ale z drugiej - coś chyba jest nie tak.
JESIEŃ. Definitywnie to ona jest znaczącym czynnikiem. Muszę się jej pozbyć, przynajmniej z mojej głowy. Oby odeszła razem z chorobą. Obu tych pań nie znoszę.

Pozdrawiam cieplutko.
Uśmiechajcie się, będzie Wam lepiej.
Ja też niedługo zacznę :)

***

http://www.youtube.com/watch?v=JRWox-i6aAk

I will love you till the end of time

K.

sobota, 10 sierpnia 2013

Pozdrawiam Was bardzo!

          Czeeść.
Dziś chyba złamię swoją złotą zasadę, że jeśli nie mam nic do powiedzenia, to po prostu się nie odzywam. Bo na pewno obejdzie się bez przemyśleń, ale po prostu mam ochotę do Was napisać. Do Ciebie. Tak. To chyba efekt nudy, bo w tegoroczne wakacje postanowiłam bardzo wrzucić na luz i zmieniłam diametralnie sposób spędzania czasu... Otóż do tej pory zawsze te dwa letnie miesiące miałam wypełnione po brzegi różnymi wyjazdami, po części rekreacyjnymi, a po części treningowymi (tanecznymi). I zawsze było cudownie, magicznie, nieprawdopodobnie. Ale tym razem postanowiłam, że będzie... leniwie. I cieszę się, rozkoszuję się każdą minutą spędzoną bezmyślnie przed tv, komputerem lub książką. Ale czegoś mi brakuje. Chociaż nic dziwnego, mnie zawsze czegoś brakuje. A to we mnie, a to w życiu, a to u innych. Za dużo wymagam od wszystkiego co wokół. Jestem narażona na ciągłe rozczarowania, ale za to życie często mnie zaskakuje. A wtedy jestem najszczęśliwsza na świecie. :)
        Chcę Wam pokazać coś, co zmieniło bieg dzisiejszego dnia. Otworzyło jakąś furtkę we mnie, która była zamknięta. Taniec to moim zdaniem najpiękniejsza sztuka świata. Niezwykle subtelna i wyrazista zarazem. Łączy w sobie wszystkie dziedziny artyzmu, jest kwintesencją tego, bez czego "ŚWIAT" byłby smutnym westchnieniem. Jest pięknem samym w sobie.
Ten filmik wypełnił we mnie jakąś lukę. Wzruszył mnie i poruszył. Przez te 2,5 minuty czułam się szczęśliwa. Dajcie się wzruszyć i zobaczcie :)
SANDRA & BETA | FNF

Właściwie to dziś chciałam się podzielić z Wami tylko tym. A właściwie AŻ tym.

Podrzuciłabym jakąś nutkę, ale nic nowego mi w duszy nie gra...

Zapraszam wszystkich i każdego z osobna do lajkowania i share'owania strony na fb :)

Wszelkie pytania/zażalenia/propozycje/prośby/sugestie mile widziane :)
Inspirujcie mnie,
obiecuje odwdzięczyć się najlepiej jak potrafię.
Pozdrawiam Was bardzo,






K.

środa, 7 sierpnia 2013

"Drzazga mojej wyobraźni czasem zapala się od słowa."

        Otworzyłam zeszyt, przejrzałam kartki. Były puste, czyste, nienaruszone niczym. Czekały aż zapiszę na nich słowa. Ważne, te które coś rozpoczną, otworzą nowy rozdział.
        Słowa są zawsze ważne. Niestety, coraz rzadziej szanowane. Puszczane na wiatr, zapominane. Przekształcane we wspomnieniach. Często znienawidzone. Biedne, zupełnie niewinne, a tak często wykorzystywane jako przedmiot do ranienia i zabijania uczuć. Mniej skomplikowane niż gesty i tak często nadużywane.
         Słowo jest początkiem
         A na koniec zapadnie cisza.
Bardziej wymowna niż niejedno słowo. Potrafi przekazać więcej niż niejeden gest. To często ona wyznacza granice intymności pomiędzy dwiema osobami. Bywa wyznacznikiem bliskości. Dla niektórych jest największym wrogiem, dla innych - najlepszym przyjacielem.
         Jak samotność
Wieloznaczna, ma różne oblicza. Dla jednych niezbędna, dla innych trująca jak najgorsza toksyna. Dlaczego niektórzy tak bardzo boją się zostać sami, choćby na chwilę? Obawiają się starcia ze swoim prawdziwym "ja"? A może boją się, że zatracą się w niej tak bardzo, że nie będą w stanie dobrowolnie z niej zrezygnować?
Samotność najczęściej kojarzy się ze smutkiem, cierpieniem, czymś przed czym panicznie uciekamy. To dość paradoksalne, bo przebywanie samemu może być najbardziej rozwijającym doświadczeniem. Tylko wtedy możemy pozwolić sobie na dowolność myśli i czynów, niczym nieskrępowaną wolność. W samotności często uświadamiamy sobie, co jest dla nas tak naprawdę istotne, za czym tęsknimy, czego nam brak.
Myślę, że każdy dochodzi do takiego momentu w swoim życiu, kiedy przez pewien czas potrzebuje być sam na sam z tym, co się w nim kryje. Czasami potrzeba gdzieś uciec, wyjechać.
        Wyjazdy służą. Głowa odpoczywa od całego tego zgiełku i zamętu, który jest wokół. Nowe miejsce sprzyja spojrzeniu z innej perspektywy na to, co zostało za nami. Pozwala pomyśleć lub... przestać myśleć
        Można zacząć czuć.
        I tęsknić.
Małe tęsknoty potrafią nadać zupełnie inny wymiar przeżywanym chwilom. Umniejszają ich wagę, wystawiając siebie na piedestał. Sprawiają, że na wszystko patrzy się przez ich pryzmat. Chce się je zniszczyć, mając poczucie, że kiedy ich nie będzie, pozostanie pustka. Wielka beznamiętna próżnia, która przysłoni blask całego wszechświata. I na jakiś czas stracimy wszystko to, co mamy w środku.
        Małe tęsknoty. Nie zniszczyłam ich. Pielęgnowałam.
Chyba stałyśmy się przyjaciółkami, bo choć wróciłam z rozjazdów, one nadal są przy mnie.
Wcześniej tęskniłam za ludźmi, a teraz? Za szczerością, normalnością, stabilizacją. Ostatnio, w bardzo małym odstępie czasowym, dostałam dwa ciosy prosto w serce. Zupełne zaskoczenie, coś czego nie mogłam się spodziewać.
        Małe oszustwa.
       Albo nieprawdopodobna szczerość z Ich strony.
Może to tylko ja wciąż oszukuję siebie?
Nic już nie wiem, nie rozumiem. I chyba już nie chcę zrozumieć.
Chcę tylko prawdy. Jedynej i ostatecznej.
Żadnych domysłów.
Już wystarczy.

***

Czułam jak z każdą kolejną chwilą coś we mnie umiera. Jakaś część mnie została bezpowrotnie utracona.

***

"There came a point in my life when there was no one I wanted to talk or hear from but silent sky"

***


K.

PS Przeczytałam i stwierdziłam, że bardzo smutne jest to o czym piszę. Ale ja jestem jak najbardziej uśmiechnięta. Niezmiennie :)
Pozdrawiam bardzo każdego, kto poświęcił chwilę żeby tu zajrzeć.
To naprawdę bardzo miłe, że jesteś.
Dziękuję :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Im więcej Was, tym więcej mnie

        Tadadam,
założyłam stronkę Do góry nogami świat na fb! Trochę się martwię czy zdołam wszystko ogarnąć, ale mam nadzieję, że dam radę. Jestem bardzo szczęśliwa bo już widać efekty, blog zaczyna docierać do większej ilości czytelników i małymi kroczkami zmierzamy do celu... :)
        Bardzo Was zachęcam do rozsyłania tego page'a znajomym i przede wszystkim do tego, żebyście sami go polajkowali! W ten sposób będziecie mogli na bieżąco śledzić nowe wpisy moje, a także to co inspiruje mnie z zewnątrz, czyli przeróżne cytaty, zdjęcia, muzykę, wydarzenia itp. Mam nadzieję, że wszystko się   uda, głęboko w to wierzę :D
        Dziś nie będę pisać, ale za to trochę liryki Wam wplotę na koniec, lekkiej i myślę, że przyjemnej, tak żeby jakoś się pożegnać. Więc zostawiam Was z tymi kilkoma wersami i jak zawsze zachęcam do czytania, komentowania, myślenia i... przekazywania stronki dalej!
Trzymajcie się!
K.

Pisane przy lampce nocnej

Chciałabym napisać wiersz.
O miłości i nie-miłości.
Kochaniu i nie-kochaniu.
Przyjaźni i nie-przyjaźni.
Tak bardzo odległych
i osobliwych zarazem
wybrykach ludzkiej fantazji.
Pisane przy lampce nocnej
słowa nabierają sensu.
Są takie osobiste i tajemnicze,
chociaż przerażają swoją prostotą.
Tak jak przyjaciel.
Zwykły niezwykły.
Heroiczny w swoich ludzkich odruchach.
Jedyny i niepowtarzalny
stojący w cieniu
i popychający naprzód.
Tylko on zrozumie wasze powściągliwe spojrzenia
udające, że nic dla siebie nie znaczycie.
Bliscy nieznajomi.

W tajemnicy kocha się mocniej.
W milczeniu krzyczy się najgłośniej.
Paradoksalne życie, które ze wszystkich stron
zaprzecza samo sobie.

wtorek, 25 czerwca 2013

Już dawno podzieliliśmy świat.

         Już dawno podzieliliśmy świat. Na tych co kochają i nie kochają. Tych co wierzą i nie wierzą. Tych co czytają i nie czytają, słuchają muzyki i nie słuchają, wolą rozmawiać i milczeć. Na wielbicieli psów i kotów, fanów iphonów i innych smartfonów, władców świata i podwładnych. We wszystkich z tych ról zachowujemy się jak byśmy mieli monopol na poglądy każdego człowieka. Próbujemy decydować o tym, co myślą inni i pokazać im, jak bardzo mylą się, wybierając kawę i papierosa, zamiast zielonej herbaty i życie bez nikotyny. Bez względu na to czy nasz punkt widzenia odnajduje racjonalne wyjaśnienie, to my mamy rację. Oceniamy siebie nawzajem, szepczemy za plecami, tworzymy sieć nienawiści, w którą próbujemy wplątać wszystkich, którzy choć w małym stopniu mogą nas poprzeć. Poddajemy się ocenie innych każdego dnia i pozwalamy na to, żeby obcy ludzie mieli znaczący wpływ na nasze decyzje. Nie jesteśmy wolni i nigdy nie będziemy. Stale próbujemy wpasować się w jakąś ramę, trafić pod czyjś gust. Zapominamy o tym, że w życiu nie liczy się samo zwycięstwo, ale droga jaką ku niemu musimy przebyć. I przede wszystkim zapominamy o tym, że nie tylko my dokądś zmierzamy... Każdy z nas musi pokonać własną trasę żeby dotrzeć do miejsca, w którym uzna, że więcej od życia nie oczekuje, tyle wystarczy. Kiedy wreszcie będzie spełniony.
         Bardzo potrzebuję pozytywnej energii. Wypalam się powoli, bo mój optymizm każdego dnia musi zmierzyć się z otaczającym smutkiem i niezadowoleniem ze wszystkiego co wokół. Ten smutek najpierw wypływa z mojego wewnętrznego "ja", a potem znajduję kompanów u 3/4 spotkanych osób. Myślałam, że lato nastroi wszystkich pozytywnie, ale jednak nie... Jestem wykończona i marzę o odpoczynku, ale kurczę... Jakoś ostatnio chce mi się żyć. Mimo tego, że tak bardzo chciałabym zmienić wiele.

chciałabym wierzyć, że kiedyś będzie inaczej... ludzie przestaną zaczynać zdanie od "nie"; słowo "nienawidzę" zastąpią słowem "kocham", a nieprzyjemny grymas twarzy odejdzie, ustępując miejsca uroczemu uśmiechowi.

chciałabym wierzyć w to, że ludzie będą się wspierać nawzajem w tym co właściwe i piękne, a przestaną rzucać sobie kłody pod nogi.

chciałabym wierzyć, że każdy nauczyciel dostrzeże w swoim uczniu niepowtarzalną jednostkę, którą trzeba poznać, zrozumieć i popychać naprzód, a nie dołować i odbierać resztki ledwo uchowanej pewności siebie.

chciałabym wierzyć w to, że ludzie przestaną oceniać siebie nawzajem i uważać, że wszystko wiedzą lepiej; zaczną rozmawiać i się poznawać, a dopiero potem krytykować; że każdy będzie mógł myśleć jak chce i wierzyć w co tylko zechce; że "inność" zacznie tak naprawdę popłacać.

chciałabym wierzyć, że ludzie zaczną odróżniać bezczelność od jasnego wyrażania swojej opinii; że to co złe zostanie potępione, a to co dobre wynagrodzone; że każda praca przyniesie efekt i zostanie doceniona.

chciałabym wierzyć, że każdy znajdzie pasję, która będzie nakręcać go by żyć; że dla każdego życie będzie przygodą godną przeżycia, a nie problemem do rozwiązania.

chciałabym wierzyć, że każdy spojrzy w lustro i powie: jest ok!; że każdy odnajdzie sens i będzie na swój sposób szczęśliwy.

chciałabym wierzyć, że nic nie dzieje się bez przyczyny i każdy zasługuje na drugą szansę.

chciałabym wierzyć, że każdy człowiek odnajdzie swoją własną drogę i spotka na niej kogoś wyjątkowego.

Teraz wierzę, że każda zmiana zaczyna się od słowa: ja...
A ja?
Dzień zaczynam od kawy i myśli: mam nadzieję, że będzie pięknie.
KAWA -> moje uzależnienie
NADZIEJA -> (powinno być) moje drugie imię

Co kocham? Życie. Górnolotnie czy banalnie? Wszystko jedno. Czasami nie jest łatwo... ba, zazwyczaj jest naprawdę ciężko, ale czy prawdziwa miłość nie opiera się właśnie na tym?  Ze skrajności w skrajność...

Kogo wspieram? Tych, których kocham i tych, którzy działają w słusznej sprawie.

Kiedy się uśmiecham? Podobno zawsze, ale chyba i tak za mało.

Staram się rozmawiać i zawsze próbuję zrozumieć, ale często po prostu mam dość.

W co wierzę? We wszystko co daje mi nadzieję.

Bywam bezczelna i bezpośrednia. Dlaczego? Zawsze pod prąd, po to by pozostać sobą. Szczerze? Zawsze
szczerze. I to cenię sobie najbardziej.

Swoją drogę odnajdę albo sama ją stworzę. Na pewno będzie niekonwencjonalnie. Z kim?  Z kimś kto pozostanie dla mnie zagadką do końca świata i jeden dzień dłużej.

Lubię żyć i codziennie móc zastanawiać się nad tym, co ciekawego przyniesie nowy dzień. Szkoda, że tak często o tym zapominam i uciekam w jakieś potworne zakamarki największych ran w mojej duszy i nie potrafię odnaleźć żadnych pozytywów. Ale wciąż nad tym pracuję.

Czy jestem szczęśliwa? Bywam bardzo... a czasami bardzo nie. Próbuję.

Zawsze daję drugą szansę i staram się na nią zasłużyć.

Mam pasje, bo bez nich moje życie byłoby dużo mniej wartościowe.

Jestem marzycielką, buntowniczką, chociaż wiem, że świata nie zmienię.
Ale mogę zmienić siebie.
Mój świat mierzę w kilometrach od siebie do ciebie. Coraz bliżej nam, chociaż wciąż nie po drodze.

Wiem, że miało nie być o mnie. Ale głupio ciągle mówić o ludziach i nie wspomnieć o sobie. Moje ludzkie ego nie dało rady tego znieść :D

PS Zastanawiam się od dłuższego czasu nad stworzeniem stronki "Do góry nogami świat" na fb, po to żeby dotrzeć z moim blogiem do większej ilości osób i też poszerzyć trochę zakres materiału jaki mogę Wam udostępnić. Co myślicie? Wasza opinia jest dla mnie kluczowa.

***

"Tu taka rzecz nie miała najmniejszego znaczenia. Liczyły się tylko sny i migoczący blask za oknem."

***
http://www.youtube.com/watch?v=_52bs8FF-b8
być może jestem monotematyczna, ale Podsiadło cały czas idealnie współgra z tym co we mnie siedzi.
dziękuję za wszystko.
ostatnio lubię dziękować,
odnajduję ogromną wdzięczność, bo wiem że samemu jest dobrze, ale bez wsparcia daleko się  nie zajedzie...
pozdrawiam gorąco,
K.

piątek, 21 czerwca 2013

Nie wstydźmy się polskości

        Może czasami trzeba zamknąć oczy żeby móc zobaczyć coś, czego nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji dojrzeć?
        Może czasem trzeba je otworzyć, żeby odnaleźć miejsce dla swojego nieposkromionego ego w przerysowanym świecie obłudy?
        Jak odnaleźć normalność, albo przestać być normalnym?
        Jak pogodzić marzenia z jawą, koszmar zamienić w piękny sen, a chorobę psychiczną przetworzyć w cudowną odmienność?
        Może wystarczy wyjść z szafy?

Jeśli jest na sali osoba, która nigdy nie wierzyła w polskie kino, teraz też najprawdopodobniej nie uwierzy.

Jeśli jest na sali osoba, która bardzo mocno wierzyła i z uporem maniaka dopatrywała się dobrych detali w polskich produkcjach tak bardzo odbiegających od minimum znaczenia słowa dobry - ma szansę odzyskać nadzieję.

Jeśli jest ktoś kto wierzył, wierzy i zawsze będzie wierzył - tym bardziej wspaniale.

         "Dziewczyna z szafy" to prawdziwa S Z T U K A.
 Oryginalność, swego rodzaju prostota, niekonwencjonalność, zaskakujące podjęcie tematu, rewelacyjne aktorstwo, dobry scenariusz... NAPRAWDĘ DOBRA ROBOTA. Ale nie wstrząsa, nie wbija w fotel, nie zmusza do przemyśleń przez następny miesiąc, nie prowokuje. Amerykański film nie musi tego robić żeby go doceniono, polski powinien. Dlaczego tak się dzieje, że na takim filmie w kinie były 4 osoby, a Bejbi Blues sprawiło, że cała sala wypełniła się po brzegi? Szkoda...
       
"Dziewczyna z szafy" - zwiastun
 Jeśli ktoś zwątpił we współczesną polską muzykę i naszych artystów, po prostu do sklepu marsz po Dawida Podsiadło, włączyć i słuchać, myśleć i rozkoszować się życiem. Tyle. Piękno samo w sobie, niepolskość w alternatywnej polskości (i nie tylko, brytyjskość też się wkrada i to na najwyższym poziomie), możemy być dumni, że mamy takich muzyków u siebie.

Doceńmy to co polskie kiedy to dobre. Nie stwarzajmy sami kompleksu naszej narodowości, z której tak bardzo powinniśmy być dumni pod tyloma względami, a wciąż dopatrujemy się samych niedoskonałości. Wymagajmy od siebie, ale dostrzegajmy to co warte naszej uwagi i mówmy o tym głośno.

trochę brytyjskości
trochę polskości

Dzielę się tym, co teraz mi w duszy gra.
K.

piątek, 10 maja 2013

Chaos, koniec, początek... coś o niczym.


       
Myślałam, że otaczający bezkres i poczucie, że do tego realnego świata tak daleko mnie zainspiruje, ale jednak się zawiodłam.

Może to brak czasu, a może po prostu to, że piękno i swego rodzaju utopia nie stanowi dobrego tematu - ani do rozważań, ani do tworzenia czegokolwiek o głębszym znaczeniu. Nie tyle o wartość chodzi, co samą interpretację - podwójne dno, metafora i różne takie, które trochę uatrakcyjniają, bo mimo dziwności sztuka (to za duże, ale ładne słowo) nabiera uniwersalności, bo każdy jakoś to pozmienia, przekształci i przebrnie przez ten potok słów z nadzieją dopatrując końca, czyli kropki. Natchnieniem zazwyczaj jest cierpienie, brzydota, smutek czy też zło.
(Swoją drogą jeśli rzeczywiście tak jest, to mogłabym pisać wciąż, bo niezmiennie nie mogę się nadziwić jak wielki jest brak szacunku ludzi wobec ludzi oraz niski poziom tolerancji, z którą też - a właściwie jej brakiem u siebie samej musiałam się zmierzyć, ale jest to temat na inny post i kiedyś na pewno go wykorzystam.)
Takie czynniki pobudzają umysły i zmysły niby wrażliwców, a moim zdaniem przeciętniaków. Mam nadzieję, że sama kiedyś dotrę do miejsca, w którym będę mogła pisać o sprawach pięknych w taki sposób, że nie tylko ktoś przeczyta, ale i się zachwyci. Na razie o rzeczach przykrych samo poświęcenie uwagi jest dla mnie na wagę złota. Dlatego już teraz dziękuję Ci (człowieku), że dotarłeś do tego miejsca.
Dziś piszę chaotycznie trochę celowo, a trochę przypadkiem, bo muszę wypełnić lukę tematową. Tematu brak, ale myśli multum.
        Tak się zastanawiam jak czytam niektórych... Czy pourywane myśli są atrakcyjne i ich obecność jest zamierzona czy ci "wielcy" są na tyle przeciętni, że nie kontrolują związków pomiędzy zdaniami i brak umiejętności daje im się we znaki? To pytanie chyba pozostanie bez odpowiedzi, bo ile osób tyle opinii.
        Kolejna zagwostka... Ile takich pytań pozostanie bez odpowiedzi, a ile jeszcze się dowiemy przed naszym końcem końców? Wydaje nam się, że wciąż tyle przed nami, a potem nagle pojawia się te 5 minut (tu wielka metafora, dla jednych to może być rok, miesiąc, dzień, minuta albo nawet sekunda) na ostateczne podsumowanie i wszystko to co niby najważniejsze traci znaczenie. Marzenia? Znikają w momencie, o planach i zadaniach do wykonania nie wspominając. Nie chodzi tu o jakieś wielkie rozważania na temat życia i śmierci oraz ulotności chwili. Wspominam o tym, bo przeżyłam rodzaj takiego końca w idealnym momencie. Zamknęłam rozdział, który otworzył się sam ponownie. Wciąż go zamykam, ale coś nie pozwala mi postawić kropki. Ciągle skreślam ostatnie słowo i na nowo poprawiam.
5 minut.
Pierwsza to strach.
Druga to analiza jak to wszystko będzie wyglądało.
Trzecia to przywołanie tego, co tam głęboko w nas siedzi, do czego tęsknimy i uświadomienie, że już niedługo może tego zabraknąć - raz na zawsze.
Czwarta to analiza wszystkiego i niczego - podsumowanie, stwierdzenie, że jednak jesteśmy bardzo szczęśliwi i szoda by było tak po prostu kończyć.
Piąta to czekanie na koniec.
A w tym wszystkim cały czas pojawia się nadzieja, że może jednak dostaniemy kolejną szansę.

Nie chcę dramatyzować i sprowadzać swoich przeżyć do jakichś wielkich tragedii i zmierzenia ze śmiercią. Chodzi tylko o to, że przez chwilę naprawdę myślałam, że to koniec. Z jednej strony to było najgorsze kilka minut w moim życiu. Z drugiej uświadomiłam sobie co jest dla mnie tak naprawdę istotne i z czego nie mogę nigdy zrezygnować. A to ważne. Mimo wszystko nikomu nie polecam takich atrakcji. :)
***
        Nie lubię pożegnań i próbuję tego ze wszystkich sił unikać. Zawsze staram się zostawiać otwarte drzwi. Koniec zawsze pozostaje początkiem czegoś nowego, a jeśli nie chcemy zaczynać to może nie warto kończyć?
Czasami po prostu jest dobrze tak jak jest...
To tak przy okazji, skoro już o końcu piszę, trochę mojej poezji, aktualnej jak najbardziej. O czym? O czym tylko zechcesz. Jak zwykle na kilka sposobów i wciąż do góry nogami.

Cisza nadeszła.
Nic strasznego,
kilka kropel, trochę smutku.
Prawie codzienna
niecodzienność.

Bolało trochę,
trochę za bardzo.
Nieproporcjonalnie.

Dałam ci możliwość decydowania
o moich porankach
kiedy nadeszło słońce
a kiedy deszcz.

Nieprzemyślany upadek,
skok w przepaść bez spadochronu,
prawie spełnione młodzieńcze marzenia,
które przecież musiały zakończyć się fiaskiem.

Moja inspiracja,
powód uśmiechu,
róża w ogrodzie.

Może ktoś załata te dziury
jak w przetartych jeansach,
ale na próżno szukać mężczyzny,
który potrafi operować igłą i nitką.
W miłości.

To małe zamieszanie
ucichło w momencie,
do którego mieliśmy nigdy nie dotrzeć.
Nie my.

A jednak na pożegnanie
nie zabrakło nas
tylko trochę za dużo ciebie,
za mało mnie.
Albo na odwrót
wciąż niedoskonale.

Dla mnie zbawienie,
wybacz ale jednak.
Nowy początek wciąż tej samej historii.
Za to moja dusza trochę zubożeje.
O czym będę pisać?
Komu będę mówić?
Cisza znów mnie przegoni
i wreszcie przekaże więcej
niż niejedno słowo.

A  teraz co będzie?
... [trzy kropki]
nic więcej.

Niezapisana przestrzeń
pomiędzy wierszami
ostatni raz wypowiedziała dziś
twoje imię.

***

"Przynajmniej raz udało jej się zatrzymać w biegu czyjś czas."
Kim Edwards

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Po staremu, a jednak do góry nogami

         Zmieniłam nazwę. Ostatnio dużo zmieniam, chociaż w rezultacie wydaje się, że wszystko jest po staremu. No właśnie. "Po staremu" - ulubiona odpowiedź wielu ludzi na pytanie zadane przez znajomego:
 - "Co u ciebie?".
- "A, nic nowego, po staremu".
Mogliśmy nie rozmawiać latami, ale i tak zawsze jest "po staremu". Czy naprawdę tak postrzegamy nasze życie, czy po prostu jesteśmy leniwi i z tego wynika nasza niesamowita wylewność?
         Zastanawiałam się nad tym kiedyś, dlaczego zawsze odpowiadam, że wszystko w porządku i nic się nie zmienia. Z jednej strony zaczęłam pytać sama siebie, jak mogę tak bardzo umniejszać wagę wszystkich moich codziennych przeżyć. Poznaję ciekawe miejsca, zakładam nowe znajomości, rozwijam swoje pasje, albo odnajduję nowe hobby, któremu oddaje się bez końca, śmieję się, płaczę, myślę, analizuję, piszę, rozwijam się. JESTEM. Z każdą minutą jestem starsza, mądrzejsza o nowe doświadczenia. Teraz nie jestem tą samą osobą, którą byłam przed spotkaniem ze znajomymi, którzy powiedzieli mi o czymś nowym, odsłonili nowe horyzonty. Ciągle coś się dzieje, zmienia się. My się zmieniamy, dorastamy, starzejemy się. Nie stoimy w miejscu, nigdy. Zawsze robimy coś, co pcha nas o krok naprzód. Dlaczego więc wciąż jest "po staremu"? No tak... Przecież widząc znajomego sprzed lat nie powiemy o tym, że wczoraj jedliśmy fantastyczną zupę pomidorową, albo kupiliśmy pralkę i to nas wzbogaciło o nowe doświadczenia. Nie będziemy też opowiadać o naszym światopoglądzie czy wizji dotyczącej stworzenia świata, bo akurat nad tym się zastanawialiśmy. O czym chcę usłyszeć osoba, która po roku zadaje pytanie: "Co u Ciebie słychać?". No właśnie... sama nie wiem. Zawsze słyszę "po staremu". A może po prostu mój poziom aspołeczności jest tak wielki, że ludzie nie chcą ze mną rozmawiać, a ja odpłacam im się pięknym za nadobne? Nie uważam, żeby to było jakieś straszne, bo zdecydowanie bardziej lubię ciszę od zbędnego... ekhm mówienia, ale jednak niezmiennie boli mnie to, że z ludźmi, z którymi rok temu byliśmy nierozłączni teraz łączy nas tylko "po staremu". Nie zmienię rzeczywistości i nawet nie próbuję, bo już dawno z tego wyrosłam, ale zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje.
Dlaczego wszystko się tak bardzo zmienia, a my i tak uważamy, że jest "po staremu"? Dzieje się dużo, ale wszyscy popadamy w schematy. RUTYNA. Dlatego kiedy zastanawiamy się nad naszym życiem, wydaje nam się, że nic się nie zmienia, bo przecież codziennie jest praktycznie tak samo. Warto czasem stanąć sobie z boku tego wszystkiego i pomyśleć nad wartością tych dni spędzonych zgodnie z harmonogramem zajęć.
Zastanowić się nad tym, co było pomiędzy życiem a fejsem, która piosenka utkwiła nam w głowie i dlaczego akurat ta i teraz, o czym myślimy przed snem i jakie są nasze NAJMNIEJSZE marzenia. Te najdrobniejsze, które są w stanie przynieść nam szczęście teraz - wbrew pozorom, to one mają największą wartość. Szkoda, że tak często o nich zapominamy. MARZENIE = PRZYSZŁOŚĆ. Gówno prawda. MARZENIE MUSI RÓWNAĆ SIĘ TERAŹNIEJSZOŚCI i dążeniu do tego żeby być szczęśliwym TERAZ. Czasami ta droga do najmniejszego szczęścia jest trudna, bo nie możemy polegać tylko na sobie. Często powierzamy nasze szczęście w cudze ręce, bo sami nie jesteśmy w stanie dotrzeć do wybranego celu. Jedyne co nam pozostaje to czekać. Kolejny klucz do szczęścia. Trzeba uzbroić się w cierpliwość. Ale na czekaniu i obserwowaniu poprzestać nie możemy, bo za parę miesięcy znowu powiemy, że jest "po staremu".
W dzisiejszym świecie, który jest uzależniony od facebook'a, twittera  i innych cudów, spotykając się ze znajomym, wiemy o nim więcej niż on sam. Dlatego możemy sobie pozwolić na "po staremu", bo przecież i tak każdy sobie to zweryfikuje i sprawdzi jak wygląda ten "stary" stan rzeczy.
A nasze umysły i serca w tym czasie się zamkną i kompletnie odizolują od reszty. Powoli sami zatracimy się w tym, co możemy pokazać na portalu społecznościowym, jak wygląda nasze "po staremu", a co naprawdę czujemy. Zamkniemy się w skorupkach i nawet najbliższym przestaniemy opowiadać o naszych trwogach, nadziejach, smutkach... To takie niemodne mówić o swoich uczuciach. Może to i lepiej. Ludzie i tak słuchają tylko siebie. A Ciebie i tak zaszufladkują wg własnych upodobań, nie łudź się, że masz na to jakiś większy wpływ.


Jedynym sposobem na normalność w dzisiejszym świecie jest odnalezienie małego grona osób, które zrozumieją nie Twoje słowa, a Twoją ciszę. Prawdziwi przyjaciele to skarb na wagę złota. Ci, którym nie trzeba będzie mówić, że jest "po staremu". Ci, którzy będą wiedzieli o czym myślisz przed snem, co Ci się śniło i jaka była Twoja pierwsza myśl po przebudzeniu. Ci, przy których nie ma wstydu, zażenowania i strachu przed zranieniem. Ci, którzy będą wtedy, kiedy nikogo innego już nie będzie.



Przed snem, na dobranoc.
I żeby nie było zwyczajnie po staremu.
Bez rewolucji.
U mnie zawsze do góry nogami.




a te trzy nutki dziś grają mi w sercu

http://www.youtube.com/watch?v=cE6wxDqdOV0

I heard that you like the bad girls, honey is that true? It's better than I've ever even knew
They say that the world was built for two...

http://www.youtube.com/watch?v=2v84JzceM8c

Lost in my emotion, searching for devotion someone I could laugh with out loud.

http://www.youtube.com/watch?v=mmMkCpSjqPo

I krzyczę znów za dużo słów na marne.

K.


czwartek, 28 marca 2013

O cierpieniu słów kilka...


  Cierpienie to teoretycznie nieodłączny element życia. Zapewne właśnie dlatego artyści tak często wykorzystują ten motyw w swoich dziełach. Wielu z nich zastanawia się nad jego sensem, przyczyną. Fiodor Dostojewski powiedział, że "Bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia.". Czy miał rację?
Tyle rosyjski pisarz, a patrząc z perspektywy człowieka, który nie miał okazji doznać większego bólu można powiedzieć - "O tak! Z pewnością...". W końcu wszystkie małe porażki motywują do działania, natomiast dzięki przykrościom, które raz na jakiś czas bez pukania wdzierają się do naszych serc, docenia się małe radości, które spotykają nas na co dzień. Jednakże przygnębienie bardzo różni się od cierpienia. Sądzę, że osoby, które doznały tego wyższego stadium smutku, nie dziękują zbyt intensywnie losowi, który dał im szansę na "zupełne zrozumienie szczęścia".
  Cierpienie jako motyw w sztuce istnieje od zawsze. Zaczynając od archetypu czyli Prometeusza cechującego się ofiarnością i bezinteresownością, poprzez Chrystusa konającego na krzyżu w imię miłości do ludzi, kończąc na wielu innych postaciach, zarówno literackich jak i filmowych, które musiały zmagać się z ogromnym bólem, który niejednokrotnie był wynikiem nieprawego zachowania innych ludzi. Przykładem osób cierpiących ze względu na złe postępowanie bliźnich, może być tytułowa bohaterka filmu Wojciecha Smarzowskiego - Róża oraz jej przyjaciel Tadeusz.
Mężczyznę poznajemy na samym początku - jest niemym świadkiem zgwałcenia i zamordowania jego żony przez niemieckich żołnierzy. W tym samym czasie ginie jego kompan. Można więc śmiało stwierdzić, że wojna odebrała mu wszystko co najważniejsze - miłość i przyjaźń. A mimo to Tadeusz nie traci całkowicie wiary w ludzi . Wypełnia ostatnią wolę kolegi i wybiera się na Mazury w poszukiwaniu jego żony - Róży. W powojennej atmosferze, w której rosyjscy żołnierze dopuszczali się wszelkich najokrutniejszych czynów wobec Polaków, rodzi się niezwykle trudna miłość. Problemy, które spotykają te dwoje na co dzień, niosą za sobą ból niemożliwy do zniesienia. I to właśnie ból, który wyrządzają im inni ludzie, a czasem nawet przyjaciele. Jestem przekonana, że Róża i Tadeusz nie musieli aż tak cierpieć, aby zrozumieć co daje szczęście. Byli już tak bardzo przepełnieni lękiem i nienawiścią do innych, że nie potrafili docenić małych radości dnia codziennego. Nie można zatem doszukać się żadnych pozytywnych aspektów tego, co przeżyli...
  Teoretyzować na ten temat można bardzo długo, jednakże niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością... Dowodem na to może być Jan Kochanowski - stoik i epikurejczyk, który w chwili utraty ukochanej córki nie może sobie poradzić z tym ogromnym cierpieniem. Filozofia głoszona do tej pory odchodzi w niepamięć, przestają się liczyć poglądy, a na pierwszy plan wysuwają się emocje. Jak widać to wszystko nie jest tak proste jak mogłoby się wydawać. Czy Kochanowski zgodziłby się ze słowami Fiodora Dostojewskiego, które przytoczyłam na samym początku wypowiedzi?
  Przyglądając się opiniom niektórych twórców, można stwierdzić , iż cierpienie staje na drodze każdego z nas i trzeba umieć sobie z nim radzić oraz wyciągać odpowiednie wnioski. Należy pogodzić się z tym, że nie sposób go uniknąć, nikomu nie uda się oddalić od siebie, jak to napisał Zbigniew Herbert w wierszu "Pan Cogito rozmyśla o cierpieniu", "kielicha goryczy". Dlatego trzeba go przyjąć ze spokojem i godnością, zachować dystans, bronić się przed jego destrukcyjnym wpływem.
O tym, że cierpienie ma sens pisał również ks. Jan Twardowski w "Odzie do rozpaczy". Udowadniał, że dzięki niemu można więcej zrozumieć, dogłębniej poczuć szczęście... Ale czy naprawdę jest to konieczne? Czy cierpienie jest nieodłącznym elementem drogi do odnalezienia harmonii i spokoju ducha? Nie sądzę... Moim zdaniem każdy z nas powinien żyć pełnią życia, robić to co kocha i nie przejmować się tym, że jeśli nie zazna cierpienia, to nie będzie umiał docenić szczęścia, chociaż pobrzmiewają w uszach wersy "Dziadów cz. II", o których tak bardzo chcielibyśmy zapomnieć... Myślę, że to od nas zależy czy będziemy szczęśliwi, dlatego nie powinniśmy sami siebie skazywać na smutek. Sądzę, iż zdanie wypowiedziane przez towarzyszkę chłopca z powieści Erica Emmanuela-Schmitta pt. "Oskar i pani Róża" idealnie podsumuje moją wypowiedź: "Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe wybiera."...

K.

piątek, 4 stycznia 2013

"[...] w życiu można uciec od wszystkiego z wyjątkiem samego siebie."


         Ucieczka... Gdybym miała zagrać w zabawę z dzieciństwa pt. "skojarzenia", pierwsze słowo jakie wypowiedziałabym po wyrazie kluczu, to strach. Strach przed problemami. Można by pokusić się o stwierdzenie, że obawa dotycząca kłopotów jest lękiem przed rzeczywistością. Bowiem droga życia każdego z nas, jest usłana różami, które posiadają kolce. I nie jesteśmy w stanie przejść przez tę ścieżkę i nie ukłuć się ani razu. To takie oczywiste... Jednak nie każdy cierń ma taki sam rozmiar i nie każda rana boli tak samo. My też jesteśmy różni i wszyscy znosimy porażki w inny sposób. Czasami urazy są tak wielkie, że chcemy od nich uciec. Po prostu. I niektórzy tego dokonują. Czy postępują słusznie? Oto jest pytanie...
  Uciekać można na wiele sposobów. Zaczynając od najlepiej znanej przez młodzież formy - ewakuacji z domu, poprzez zostawienie, potocznie mówiąc, swojego życia, spakowanie walizek i wyruszenie w daleką podróż, kończąc na najbardziej tragicznym sposobie "radzenia" sobie z problemami - samobójstwie. W dzisiejszych czasach odbieranie sobie życia staje się coraz bardziej popularne. To niesamowite jak wiele ludzi decyduje się zrobić coś tak potwornego, tak jakby w ogóle nie myśleli o konsekwencjach... A tych jest przecież cała masa. Dowodem na to może być tytułowa Antygona ze sztuki Sofoklesa. Jej śmierć była powodem samobójstwa Hajmona, a co za tym idzie - Eurydyki. Rodzina córki Edypa nie mogła pogodzić się z utratą bliskiej osoby. Zabijając się uciekali od cierpienia, samotności. Czasami mówi się, że ludzie, którzy postanawiają popełnić samobójstwo, wycofują się w ostatniej chwili bo się boją. Moim zdaniem w momencie, w którym rezygnują z dopuszczenia się tak straszliwego czynu, wykazują się wielką odwagą. Bo to nie sztuka uciekać od problemów i pozostawić je w spadku bliskim, ale godna podziwu jest walka z przeciwnościami losu i stawianie czoła wszelkim niedogodnościom.
Każdy kto choć przez chwilę myślał o odebraniu sobie najcenniejszego daru jaki dostał od Boga, powinien usłyszeć to zdanie i poważnie się nad nim zastanowić: "Żeby żyć trzeba mieć odwagę, a samobójcy to tchórze. Tchórze i narcystyczni egoiści, którzy myślą, że wszystko kręci się wokół nich(...)". Jest to cytat z filmu - tak bardzo krytykowanego przez wielu młodych widzów - pt. "Sala samobójców". Ja, mimo tego, że oczywiście również mogłabym się "przyczepić" do tematyki, niektórych scen, dialogów, po zobaczeniu go, byłam pod ogromnym wrażeniem. Jak najbardziej pozytywnym - jakkolwiek ironicznie by to teraz nie brzmiało. Ale to jest temat na dodatkową dyskusję, zatem wracając do głównej do myśli... Kiedy myślę o ucieczce przez pryzmat samobójstwa, to nie dostrzegam w niej absolutnie żadnych korzyści. Na szczęście nie każdy kto nie umie poradzić sobie z problemami dopuszcza się aż takich czynów. Niektórzy po prostu postanawiają ruszyć przed siebie i żyć. Nie podlegać żadnym zasadom, regułom, planom. Tak postąpił główny bohater powieści Jeroma Davida Salingera "Buszujący w zbożu". Holden Caulfield pojechał w tajemnicy przed wszystkimi do Nowego Jorku żeby, jak to sam stwierdził, "dać sobie trochę luzu". Decyzję o wyjeździe podjął w sobotę, natomiast w środę miał przyjechać do rodzinnego domu. Zatem nie miała być to specjalnie długa podróż. Jednak podczas pobytu w Nowym Jorku stwierdził, że wyjedzie gdzieś na zachód. Będzie tam mieszkał i podawał się za kogoś kim w rzeczywistości nie jest. Nie było ważne co będzie tam robił, gdzie pracował, mieszkał. Ważne było tylko to, aby nikt go nie znał i żeby on nie znał nikogo. Chciał uciec od dotychczasowego życia i od siebie. Pragnął stać się kimś zupełnie innym, z zupełnie nowym otoczeniem, nowymi perspektywami i problemami. Był to pomysł dość infantylny, ale z drugiej strony jakże odważny! Jednak Holden podczas rozmowy ze swoją młodszą siostrą uświadomił sobie co tak naprawdę jest dla niego ważne i co przynosi mu prawdziwe szczęście. I nie było to wcale życie na własną rękę, bez ograniczeń i zasad dyktowanych przez innych, ale życie wśród ludzi, którzy go kochali i którzy chcieli być z nim na dobre i na złe. Zrozumiał, że ucieczka w tym wypadku wcale nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Tego samego nie może na pewno powiedzieć Elizabeth Gilbert, autorka i bohaterka powieści "Jedz, módl się, kochaj". Ona też zdecydowała się na ucieczkę od... swojego dotychczasowego życia. Wyruszyła w podróż do Włoch, Indii i Indonezji w poszukiwaniu szczęścia. Na okładce książki możemy przeczytać takie słowa: "Liz Gilbert przed trzydziestką miała wszystko, o czym powinna marzyć nowoczesna kobieta: męża, dom za miastem, dobrą pracę. Mimo to nie była ani szczęśliwa, ani spełniona. Przeżyła rozwód, ciężką depresję i nieszczęśliwą miłość. A potem zaczęła szukać siebie na nowo.". Jak widać ten opis zachęcił wiele czytelniczek, bowiem "Jedz, módl się, kochaj" to światowy bestseller, który doczekał się ekranizacji. Kobiety, bo to głównie one sięgają po tę powieść, podziwiają odwagę autorki i marzą o tym, że same też kiedyś zdecydują się na taki krok. No właśnie... odwagę. A przecież ucieczka teoretycznie jest oznaką słabości, tchórzostwa, strachu przed problemami. No i teoretycznie nic z niej dobrego nie wynika... A jednak Elizabeth Gilbert, dzięki ucieczce znalazła w sobie to, co było jej potrzebne do szczęścia. Zrozumiała siebie. Wsłuchała się w swoje pragnienia i pozwoliła sobie na bycie szczęśliwym człowiekiem. 
Na początku mojej wypowiedzi zadałam sobie pytanie, czy ludzie, którzy decydują się na ucieczkę postępują słusznie. Według mnie najpierw trzeba stawić czoła problemom, a dopiero potem można uciekać. Uciekać w głąb siebie. Bo szczęście leży w nas. Jest gdzieś tam głęboko ukryte i trzeba je po prostu odnaleźć. Nie ma sytuacji bez wyjścia i należy o tym pamiętać kiedy na naszej drodze pojawiają się jakieś przeciwności. Nie wolno tak łatwo się poddawać. Trzeba iść według słów św. Augustyna "Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą". Każdy z nas musi pamiętać, że życie to wielki dar i nie należy się go obawiać, ale szanować i doceniać. Nie można tak łatwo z niego rezygnować, bo możemy nie mieć szansy drugi raz z niego skorzystać... 


"Bywają w życiu człowieka chwile(...)gdy nogi uginają się nagle, jakby były z waty i jedyne, czego naprawdę pragnie, to uciec, nie oglądając się za siebie."

Gustaw Herling-Grudziński

K.


środa, 10 października 2012

Pisać wiersze każdy może, czyli zainspirowana Kasia tworzy.

        Dawno nic nie pisałam - nie tylko tu, ale w ogóle. Brak czasu, weny, a także potrzeby sprawił, że ta pasja została odłożona w kąt i powoli zaczęła pokrywać się kurzem, kiedy niezbyt sprzyjająca aura sprawiła, że coś tam stworzyłam. To "coś" to wiersz - nadal bez rymów, bo do nich się chyba nigdy nie przekonam ;) Nie wiem czy warty uwagi, mam nadzieję, że sami to ocenicie. Liczę na Wasze komentarze i od razu proszę o wyrozumiałość - publikowanie mojej "poezji" (cudzysłów jest tu znaczącym czynnikiem) wiąże się dla mnie zawsze z dużym stresem, bo jestem bardzo niepewna co do tej materii. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że Wam się spodoba... A więc...

Naszej jesieni.


Jak liście zagubione na wietrze
przygnębione chaosem
ograniczone moralnością i zasadami etyki
mnie nie wypada, nie powinienem?

Ukradkowe spojrzenia, błędne myślenie
fundament beznadziejnej nadziei
korzeniami sięgającej do naiwności
głupoty?

Nawet ponura jesień potrafi przynieść radość
by wkrótce ustąpić miejsca zimie
zbyt srogiej żeby ogrzać lodowate kanały
tak bardzo ludzkiej, nie-zwierzęcej 
oschłości

I już przez dziurkę od klucza
oglądamy tajemnicę odrodzenia świata
ożywienia przyrody i powrotu miłości 
między ludzkie uczucia.
Z wypiekami na twarzach obserwujemy
nasze reakcje i znów
karmimy się złudzeniami o nadchodzącej przyszłości
pełnej wspólnych radości i wzruszeń.

Ta magia przepływa między palcami
i meandrami ludzkich fascynacji.

I tak odchodzimy w popłochu
żegnając niespełnioną obietnicę
wypełnioną banałami
o wspólnych marzeniach łapanych splecionymi palcami.

Pozostanie nam żal i wspomnienie palących uczuć
uciszanych głosami rozsądku
gardzącego szczęściem zbyt banalnym
dla tak wyjątkowych dusz.

I będziemy czekać na kolejne wiosny uczuć,
naszych jesieni.