piątek, 10 maja 2013

Chaos, koniec, początek... coś o niczym.


       
Myślałam, że otaczający bezkres i poczucie, że do tego realnego świata tak daleko mnie zainspiruje, ale jednak się zawiodłam.

Może to brak czasu, a może po prostu to, że piękno i swego rodzaju utopia nie stanowi dobrego tematu - ani do rozważań, ani do tworzenia czegokolwiek o głębszym znaczeniu. Nie tyle o wartość chodzi, co samą interpretację - podwójne dno, metafora i różne takie, które trochę uatrakcyjniają, bo mimo dziwności sztuka (to za duże, ale ładne słowo) nabiera uniwersalności, bo każdy jakoś to pozmienia, przekształci i przebrnie przez ten potok słów z nadzieją dopatrując końca, czyli kropki. Natchnieniem zazwyczaj jest cierpienie, brzydota, smutek czy też zło.
(Swoją drogą jeśli rzeczywiście tak jest, to mogłabym pisać wciąż, bo niezmiennie nie mogę się nadziwić jak wielki jest brak szacunku ludzi wobec ludzi oraz niski poziom tolerancji, z którą też - a właściwie jej brakiem u siebie samej musiałam się zmierzyć, ale jest to temat na inny post i kiedyś na pewno go wykorzystam.)
Takie czynniki pobudzają umysły i zmysły niby wrażliwców, a moim zdaniem przeciętniaków. Mam nadzieję, że sama kiedyś dotrę do miejsca, w którym będę mogła pisać o sprawach pięknych w taki sposób, że nie tylko ktoś przeczyta, ale i się zachwyci. Na razie o rzeczach przykrych samo poświęcenie uwagi jest dla mnie na wagę złota. Dlatego już teraz dziękuję Ci (człowieku), że dotarłeś do tego miejsca.
Dziś piszę chaotycznie trochę celowo, a trochę przypadkiem, bo muszę wypełnić lukę tematową. Tematu brak, ale myśli multum.
        Tak się zastanawiam jak czytam niektórych... Czy pourywane myśli są atrakcyjne i ich obecność jest zamierzona czy ci "wielcy" są na tyle przeciętni, że nie kontrolują związków pomiędzy zdaniami i brak umiejętności daje im się we znaki? To pytanie chyba pozostanie bez odpowiedzi, bo ile osób tyle opinii.
        Kolejna zagwostka... Ile takich pytań pozostanie bez odpowiedzi, a ile jeszcze się dowiemy przed naszym końcem końców? Wydaje nam się, że wciąż tyle przed nami, a potem nagle pojawia się te 5 minut (tu wielka metafora, dla jednych to może być rok, miesiąc, dzień, minuta albo nawet sekunda) na ostateczne podsumowanie i wszystko to co niby najważniejsze traci znaczenie. Marzenia? Znikają w momencie, o planach i zadaniach do wykonania nie wspominając. Nie chodzi tu o jakieś wielkie rozważania na temat życia i śmierci oraz ulotności chwili. Wspominam o tym, bo przeżyłam rodzaj takiego końca w idealnym momencie. Zamknęłam rozdział, który otworzył się sam ponownie. Wciąż go zamykam, ale coś nie pozwala mi postawić kropki. Ciągle skreślam ostatnie słowo i na nowo poprawiam.
5 minut.
Pierwsza to strach.
Druga to analiza jak to wszystko będzie wyglądało.
Trzecia to przywołanie tego, co tam głęboko w nas siedzi, do czego tęsknimy i uświadomienie, że już niedługo może tego zabraknąć - raz na zawsze.
Czwarta to analiza wszystkiego i niczego - podsumowanie, stwierdzenie, że jednak jesteśmy bardzo szczęśliwi i szoda by było tak po prostu kończyć.
Piąta to czekanie na koniec.
A w tym wszystkim cały czas pojawia się nadzieja, że może jednak dostaniemy kolejną szansę.

Nie chcę dramatyzować i sprowadzać swoich przeżyć do jakichś wielkich tragedii i zmierzenia ze śmiercią. Chodzi tylko o to, że przez chwilę naprawdę myślałam, że to koniec. Z jednej strony to było najgorsze kilka minut w moim życiu. Z drugiej uświadomiłam sobie co jest dla mnie tak naprawdę istotne i z czego nie mogę nigdy zrezygnować. A to ważne. Mimo wszystko nikomu nie polecam takich atrakcji. :)
***
        Nie lubię pożegnań i próbuję tego ze wszystkich sił unikać. Zawsze staram się zostawiać otwarte drzwi. Koniec zawsze pozostaje początkiem czegoś nowego, a jeśli nie chcemy zaczynać to może nie warto kończyć?
Czasami po prostu jest dobrze tak jak jest...
To tak przy okazji, skoro już o końcu piszę, trochę mojej poezji, aktualnej jak najbardziej. O czym? O czym tylko zechcesz. Jak zwykle na kilka sposobów i wciąż do góry nogami.

Cisza nadeszła.
Nic strasznego,
kilka kropel, trochę smutku.
Prawie codzienna
niecodzienność.

Bolało trochę,
trochę za bardzo.
Nieproporcjonalnie.

Dałam ci możliwość decydowania
o moich porankach
kiedy nadeszło słońce
a kiedy deszcz.

Nieprzemyślany upadek,
skok w przepaść bez spadochronu,
prawie spełnione młodzieńcze marzenia,
które przecież musiały zakończyć się fiaskiem.

Moja inspiracja,
powód uśmiechu,
róża w ogrodzie.

Może ktoś załata te dziury
jak w przetartych jeansach,
ale na próżno szukać mężczyzny,
który potrafi operować igłą i nitką.
W miłości.

To małe zamieszanie
ucichło w momencie,
do którego mieliśmy nigdy nie dotrzeć.
Nie my.

A jednak na pożegnanie
nie zabrakło nas
tylko trochę za dużo ciebie,
za mało mnie.
Albo na odwrót
wciąż niedoskonale.

Dla mnie zbawienie,
wybacz ale jednak.
Nowy początek wciąż tej samej historii.
Za to moja dusza trochę zubożeje.
O czym będę pisać?
Komu będę mówić?
Cisza znów mnie przegoni
i wreszcie przekaże więcej
niż niejedno słowo.

A  teraz co będzie?
... [trzy kropki]
nic więcej.

Niezapisana przestrzeń
pomiędzy wierszami
ostatni raz wypowiedziała dziś
twoje imię.

***

"Przynajmniej raz udało jej się zatrzymać w biegu czyjś czas."
Kim Edwards