środa, 2 października 2013

Jesienna melancholia.

        Przyszedł czas na jesień. Smutną, ponurą, zimną. Jak co roku moja odporność zarówno fizyczna jak i psychiczna chyli się ku zupełnemu zniszczeniu w okresie "przed-zimowym".  Bo przecież nie nazwę go okresem "po-letnim". Lato wróci dopiero za jakieś milion lat, taak takie mam właśnie poczucie.
Zeszłoroczna jesień była inna, lepsza, godna przeżycia. Miałam jakąś motywację, chęć do wszystkiego (faktem jest, że czasem znikomą ale jednak bywała). A teraz wszystko jest na "nie". Dlaczego? Bo jesień. Mój wróg no.1. Czemu w zeszłym roku było inaczej? Bo miałam do kogo i o kim pisać i wcale nie były to smuty, smęty w różnych odcieniach szarości. Były to pełne naiwności teksty, które naprawdę napawały mnie nadzieją. Sama się nakręcałam, bo miałam przeżyć coś nowego, jedynego, pierwszego, wspaniałego. Gdyby na jesieni się skończyło (Boże chroń, nawet jeden swój wiersz uraczyłam w tytule słowem "jesieni" co udowadnia jak bardzo byłam zamroczona. Okropne słowo, fuj!) to wszystko byłoby w porządku. Niestety ten "cudowny" (o jakże często odbiegający od cudowności) stan towarzyszył mi przez cały rok. Niestety, bo uważam ten czas za zmarnowany. Może jednak stety bo coś się działo, bywało pięknie i wyjątkowo. To była "nasza jesień", która trwała i trwała, a końca ani widu ani słychu. Chociaż od początku był wyznaczony, gdyby jednak nie poszło tak jak miało. No i nastąpił. Kolejny wiersz napisany. Ostatni. Tak, to był ostatni wiersz, o Tym, dla Tej Osoby. W sumie ostatni w ogóle. Niesamowite. Spotykasz na drodze kogoś, kto jest w stanie być dla ciebie tak ogromną inspiracją, że kiedy jej brak - nie masz o czym pisać. Nie znałam Go, a mimo to myślałam, że wiem o nim wszystko. Jednak nie wiedziałam nic.







Kiedy już mogłam się dowiedzieć, chyba zwyczajnie mi się odechciało.  Poczułam się oszukana. Bo ja miałam plan, dokładny, szczegółowy, cały wykres reakcji i dalszych losów wykreślony w głowie. Nie mogło być inaczej. A jednak jak zawsze było kompletnie inaczej. I mimo tego, że wyszło nie tak... Mogłabym to wszystko powtórzyć. Mimo wszystko.

        Życie sprawia najróżniejsze niespodzianki. Tak, wszyscy o tym wiemy, ja również. Ale co tam - lubię niespodzianki! Lubiłam chyba. Kiedy z Twojego życia odchodzi bardzo Bliska ci Osoba, masz wrażenie, że sufit zwala ci się na głowę. Nie ma jej teraz - ok, nie widywaliśmy się codziennie. Nie będzie jej już nigdy - jak to nigdy? "Nigdy" jest tak bardzo ostatecznym terminem, że napawa przerażeniem. Kiedy słyszysz słowo "śmierć" - co przychodzi ci do głowy? Pustka, koniec, nic, ból, cierpienie, raj, drugie życie? Strach. Strach jest wszechobecnym uczuciem, które towarzyszy śmierci. Nie tyle mówię o osobie, która umiera, bo o ile nie spodziewa się swojego końca, to chyba nawet nie zdąży się przestraszyć, a już znajduje się po drugiej stronie. Mam na myśli osoby, które zostają tu na ziemi. Boją się. Tylko czego? Swojego życia po stracie tej osoby, czy tego co z tą osobą dalej się dzieje? Moja mama zapytała mnie: "Myślisz, że tam coś jest?" "Nie wiem." - odpowiedziałam poirytowana, bo skąd mogę wiedzieć? Po co zadaje się takie pytania osobie, która nie zgłębiała nigdy tematu śmierci ani pod względem duchowym ani naukowym, bo "będzie co ma być". "Wiem, że nie wiesz, ale jak myślisz?" "Moim zdaniem jest."
       Te pytania padły po śmierci mojego Dziadziusia, najwspanialszej osoby jaką znałam. Która nigdy na nic nie narzekała, żyła według swoich zasad i nie przejmowała się tym co mówią inni, która była dla każdego z nas zawsze kiedy tylko tego potrzebowaliśmy. Moja odpowiedź nie była ani stwierdzeniem naukowym, ani emocjonalnym wyrazem nadziei. Powiedziałam tak dlatego, że naprawdę tak myślę. Z Dziadziusiem widuję się prawie w każdym śnie. Wiem, że jest przy mnie cały czas. Nie boję się, bo niczego nie straciłam. Dopóki będę czuła Jego obecność, nie będę musiała obawiać się niczego. Mam swojego Osobistego Anioła Stróża i mocno w to wierzę. Mimo tego, że w prawie nic już nie wierzę.
       Kiedy tak patrzę wstecz - rok temu wszystko było inne. Kompletnie inne. Otaczałam się innymi osobami, miałam inne ambicje, priorytety. Marzenia wciąż pozostają te same. Oprócz jednego, które zeszło kompletnie na drugi plan. Bo skoro nie masz na coś wpływu - zwyczajnie odpuść. Prosta recepta na szczęście. No właśnie. Mam tych recept sporo, ale jakoś ostatnio szczęście wymyka mi się tylnym wyjściem. To z jednej strony zupełnie zrozumiałe, ale z drugiej - coś chyba jest nie tak.
JESIEŃ. Definitywnie to ona jest znaczącym czynnikiem. Muszę się jej pozbyć, przynajmniej z mojej głowy. Oby odeszła razem z chorobą. Obu tych pań nie znoszę.

Pozdrawiam cieplutko.
Uśmiechajcie się, będzie Wam lepiej.
Ja też niedługo zacznę :)

***

http://www.youtube.com/watch?v=JRWox-i6aAk

I will love you till the end of time

K.