Gdyby to był nasz ostatni dzień to wszystko byłoby dużo prostsze. Nie mielibyśmy nic do stracenia i mówilibyśmy sobie prawdę. Ciekawe jakby to było gdyby nagle cały świat dowiedział się, że jutro nastąpi koniec i wszyscy żyliby tak jakby faktycznie miała zdarzyć się apokalipsa czy cokolwiek innego, a potem okazałoby się, że to kolejna ściema. Czy bylibyśmy w stanie normalnie żyć z tym ciężarem prawdy jaki na sobie niesiemy?
Mądrzy ludzie mówią, że każdy dzień powinniśmy traktować jakby był ostatnim dniem naszego życia. A my, mniej mądrzy ludzie, głosimy te wielkie słowa, głęboko wierząc w ich sens! Ale z wprowadzeniem tego w codzienność jest już trochę trudniej... Bo cały czas zdajemy sobie sprawę, że każde nasze działanie niesie za sobą konsekwencje. I znowu pojawia się gadka o tym, że tylko trwanie w teraźniejszości może przynieść nam szczęście, a nie patrzenie na przyszłość, czyli rezultaty naszych posunięć. I oczywiście dalej to powtarzamy i tworzymy swój wyidealizowany świat marzeń, a i tak odkładamy wiele spraw na "potem". A co jeśli tego "potem" nigdy ne będzie? Czy życie nie jest za krótkie na rozważanie każdej decyzji przez miliony godzin, zamiast iść za głosem serca i cieszyć się chwilą? Gorzej kiedy właśnie postanowimy tak zrobić, powiemy "a", a potem boimy się powiedzieć "b". Gdyby życie było tylko takie proste jak te wszystkie cytaty i słowa, które piszemy na papierze...
Ogólnie rzecz biorąc jestem w kropce i nie wiem co robić. Przepraszam, jeżeli tekst nie jest spójny, ale starałam się jak najogólniej opisać to co teraz czuję, bez zbędnego zagłębiania się w szczegóły. Nigdy nie sądziłam, że jedna noc może tak namieszać...
Piszcie do mnie na formsie!
Buziaki,
K.