piątek, 4 stycznia 2013

"[...] w życiu można uciec od wszystkiego z wyjątkiem samego siebie."


         Ucieczka... Gdybym miała zagrać w zabawę z dzieciństwa pt. "skojarzenia", pierwsze słowo jakie wypowiedziałabym po wyrazie kluczu, to strach. Strach przed problemami. Można by pokusić się o stwierdzenie, że obawa dotycząca kłopotów jest lękiem przed rzeczywistością. Bowiem droga życia każdego z nas, jest usłana różami, które posiadają kolce. I nie jesteśmy w stanie przejść przez tę ścieżkę i nie ukłuć się ani razu. To takie oczywiste... Jednak nie każdy cierń ma taki sam rozmiar i nie każda rana boli tak samo. My też jesteśmy różni i wszyscy znosimy porażki w inny sposób. Czasami urazy są tak wielkie, że chcemy od nich uciec. Po prostu. I niektórzy tego dokonują. Czy postępują słusznie? Oto jest pytanie...
  Uciekać można na wiele sposobów. Zaczynając od najlepiej znanej przez młodzież formy - ewakuacji z domu, poprzez zostawienie, potocznie mówiąc, swojego życia, spakowanie walizek i wyruszenie w daleką podróż, kończąc na najbardziej tragicznym sposobie "radzenia" sobie z problemami - samobójstwie. W dzisiejszych czasach odbieranie sobie życia staje się coraz bardziej popularne. To niesamowite jak wiele ludzi decyduje się zrobić coś tak potwornego, tak jakby w ogóle nie myśleli o konsekwencjach... A tych jest przecież cała masa. Dowodem na to może być tytułowa Antygona ze sztuki Sofoklesa. Jej śmierć była powodem samobójstwa Hajmona, a co za tym idzie - Eurydyki. Rodzina córki Edypa nie mogła pogodzić się z utratą bliskiej osoby. Zabijając się uciekali od cierpienia, samotności. Czasami mówi się, że ludzie, którzy postanawiają popełnić samobójstwo, wycofują się w ostatniej chwili bo się boją. Moim zdaniem w momencie, w którym rezygnują z dopuszczenia się tak straszliwego czynu, wykazują się wielką odwagą. Bo to nie sztuka uciekać od problemów i pozostawić je w spadku bliskim, ale godna podziwu jest walka z przeciwnościami losu i stawianie czoła wszelkim niedogodnościom.
Każdy kto choć przez chwilę myślał o odebraniu sobie najcenniejszego daru jaki dostał od Boga, powinien usłyszeć to zdanie i poważnie się nad nim zastanowić: "Żeby żyć trzeba mieć odwagę, a samobójcy to tchórze. Tchórze i narcystyczni egoiści, którzy myślą, że wszystko kręci się wokół nich(...)". Jest to cytat z filmu - tak bardzo krytykowanego przez wielu młodych widzów - pt. "Sala samobójców". Ja, mimo tego, że oczywiście również mogłabym się "przyczepić" do tematyki, niektórych scen, dialogów, po zobaczeniu go, byłam pod ogromnym wrażeniem. Jak najbardziej pozytywnym - jakkolwiek ironicznie by to teraz nie brzmiało. Ale to jest temat na dodatkową dyskusję, zatem wracając do głównej do myśli... Kiedy myślę o ucieczce przez pryzmat samobójstwa, to nie dostrzegam w niej absolutnie żadnych korzyści. Na szczęście nie każdy kto nie umie poradzić sobie z problemami dopuszcza się aż takich czynów. Niektórzy po prostu postanawiają ruszyć przed siebie i żyć. Nie podlegać żadnym zasadom, regułom, planom. Tak postąpił główny bohater powieści Jeroma Davida Salingera "Buszujący w zbożu". Holden Caulfield pojechał w tajemnicy przed wszystkimi do Nowego Jorku żeby, jak to sam stwierdził, "dać sobie trochę luzu". Decyzję o wyjeździe podjął w sobotę, natomiast w środę miał przyjechać do rodzinnego domu. Zatem nie miała być to specjalnie długa podróż. Jednak podczas pobytu w Nowym Jorku stwierdził, że wyjedzie gdzieś na zachód. Będzie tam mieszkał i podawał się za kogoś kim w rzeczywistości nie jest. Nie było ważne co będzie tam robił, gdzie pracował, mieszkał. Ważne było tylko to, aby nikt go nie znał i żeby on nie znał nikogo. Chciał uciec od dotychczasowego życia i od siebie. Pragnął stać się kimś zupełnie innym, z zupełnie nowym otoczeniem, nowymi perspektywami i problemami. Był to pomysł dość infantylny, ale z drugiej strony jakże odważny! Jednak Holden podczas rozmowy ze swoją młodszą siostrą uświadomił sobie co tak naprawdę jest dla niego ważne i co przynosi mu prawdziwe szczęście. I nie było to wcale życie na własną rękę, bez ograniczeń i zasad dyktowanych przez innych, ale życie wśród ludzi, którzy go kochali i którzy chcieli być z nim na dobre i na złe. Zrozumiał, że ucieczka w tym wypadku wcale nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Tego samego nie może na pewno powiedzieć Elizabeth Gilbert, autorka i bohaterka powieści "Jedz, módl się, kochaj". Ona też zdecydowała się na ucieczkę od... swojego dotychczasowego życia. Wyruszyła w podróż do Włoch, Indii i Indonezji w poszukiwaniu szczęścia. Na okładce książki możemy przeczytać takie słowa: "Liz Gilbert przed trzydziestką miała wszystko, o czym powinna marzyć nowoczesna kobieta: męża, dom za miastem, dobrą pracę. Mimo to nie była ani szczęśliwa, ani spełniona. Przeżyła rozwód, ciężką depresję i nieszczęśliwą miłość. A potem zaczęła szukać siebie na nowo.". Jak widać ten opis zachęcił wiele czytelniczek, bowiem "Jedz, módl się, kochaj" to światowy bestseller, który doczekał się ekranizacji. Kobiety, bo to głównie one sięgają po tę powieść, podziwiają odwagę autorki i marzą o tym, że same też kiedyś zdecydują się na taki krok. No właśnie... odwagę. A przecież ucieczka teoretycznie jest oznaką słabości, tchórzostwa, strachu przed problemami. No i teoretycznie nic z niej dobrego nie wynika... A jednak Elizabeth Gilbert, dzięki ucieczce znalazła w sobie to, co było jej potrzebne do szczęścia. Zrozumiała siebie. Wsłuchała się w swoje pragnienia i pozwoliła sobie na bycie szczęśliwym człowiekiem. 
Na początku mojej wypowiedzi zadałam sobie pytanie, czy ludzie, którzy decydują się na ucieczkę postępują słusznie. Według mnie najpierw trzeba stawić czoła problemom, a dopiero potem można uciekać. Uciekać w głąb siebie. Bo szczęście leży w nas. Jest gdzieś tam głęboko ukryte i trzeba je po prostu odnaleźć. Nie ma sytuacji bez wyjścia i należy o tym pamiętać kiedy na naszej drodze pojawiają się jakieś przeciwności. Nie wolno tak łatwo się poddawać. Trzeba iść według słów św. Augustyna "Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą". Każdy z nas musi pamiętać, że życie to wielki dar i nie należy się go obawiać, ale szanować i doceniać. Nie można tak łatwo z niego rezygnować, bo możemy nie mieć szansy drugi raz z niego skorzystać... 


"Bywają w życiu człowieka chwile(...)gdy nogi uginają się nagle, jakby były z waty i jedyne, czego naprawdę pragnie, to uciec, nie oglądając się za siebie."

Gustaw Herling-Grudziński

K.


1 komentarz:

  1. Ogółem zgadzam się z praktycznie wszystkimi wyciągniętymi przez Ciebie wnioskami na blogu bo mówiąc szczerze są to najczęściej dokładnie moje myśli.Trafiasz w sedno, ale czytając to zawahałam się lekko, wywołało to falę przemyśleń. Samobójstwo jest niezaprzeczalną formą ucieczki, co więcej najbardziej rozpaczliwą i desperacką. Ale czy samobójcy to tak naprawdę tchórze? Jedni radzą sobie ze wszystkim lepiej, drudzy gorzej i tak to może świadczyć o słabości człowieka ale ludzie naprawdę są różni. W momencie gdy człowiek nie może sobie już poradzić nawet z własnymi myślami, bo ciągle słyszy głosy w swojej głowie które mówią mu naprawdę okropne rzeczy on już nie myśli racjonalnie. Tego nie da się przeczekać, zbagatelizować a nie każdy jest na tyle odważny by zasięgnąć rady specjalisty. Dlatego ludzie się na to decydują. Nie widzą dalszego sensu w "takim" życiu a jeśli chodzi o moje zdanie i tak byli dość silni by trwać w tym stanie jakiś czas. Depresja to nie jakiś głupi wymysł czy efekt nudy. Tego nie da się tak nagle skończyć ani pokonać. Dlatego tak często jest tragiczna w skutkach, bo nie możemy nic na nią poradzić. Ale nikt kto tego osobiście nie przeżył nie jest w stanie dokładnie pojąć całego tego cierpienia jak i problemu. Podsumowując osobiście darzę wielkim szacunkiem osoby radzące sobie z problemami w życiu ale nie krytykuję ich zbytnio za próbę ucieczki od tego wszystkiego. Trzeba mieć odwagę żeby żyć, ale ile trzeba mieć siły i zawziętości by to życie sobie odebrać. Całe szczęście że większość ludzi nie znajduje tych cech u siebie...

    OdpowiedzUsuń